Załatw sprawę
NOWY TARG. Po przełożeniu na gwarę góralską „Małego księcia”, Antoine’a de Saint Exupery’ego, prof. Stanisława-Trebunia-Staszel, do której zwróciło się Wydawnictwa Media Rodzina, wzięła na warsztat równie nieśmiertelnego „Kubusia Puchatka” Alana Alexandra Milne’a. Tak powstał „Miś Kudłocek”. Spotkanie z autorką gwarowego przekładu odbyło się w nowotarskim ratuszu.
Z rodzicami przybyły na nie większe i mniejsze dzieci. A gdy dołączyły muzyka „Hyrnych”, grupki „Małych Hyrnych” i „Małych Śwarnych”, dzieciaki z Białki Tatrzańskiej oraz stół zastawiony słodkościami – dla całego tego towarzystwa parter ratusza zdawał się za ciasny. Sympatyczny wieczór z „Misiem Kudłockiem” organizowały Urząd Miasta wraz Podhalańskim Towarzystwem Przyjaciół Nauk. Rozmowę z gościem wieczoru prowadziła sekretarzująca PTPN-owi Lucyna Czubernat.
Zlecenie dla autorki przekładu sugerowało jak największą bliskość brytyjskiemu oryginałowi sprzed prawie stu lat. A ona sama postanowiła tym tłumaczeniem przybliżyć góralską kulturę przez góralską mowę. Po zapomniane wyrażenia sięgała nawet do mocno archaicznych tekstów. Mierzenie się ze światowa klasyką, pełną uniwersalnych prawd i celnych sformułowań wyrażonych jak najprostszym językiem – wcale nie było łatwym zdaniem.
– Kiedy przystępuje się do przekładu ważnego dzieła, to człowiek czuje ogromną odpowiedzialność za słowo – przyznała Stanisława Trebunia-Staszel. – Oczywiście w przypadku „Kubusia Puchatka nie czułam aż takiej presji, jak w przypadku „Małego księcia” – opowieści filozoficznej. Wtedy nie chciałam, żeby przekład zbanalizował, strywializował oryginał. A „Kubuś Puchatek” to powieść lekka, pełno tam zabawnych historii. Jednak dobre przełożenie na gwarę powieści, która powstała w 1920 roku, też było ogromnym wysiłkiem.
Bohater powiastek o przygodach „misia, co miał bardzo mały rozumek”, a potem pokochał go prawie cały świat, oczywiście miał swój i realny, i pluszowy pierwowzór. Tym pierwszym była niedźwiedzica Winnie – przywieziona do Wielkiej Brytanii żywa maskotka kanadyjskiego wojska z Korpusu Weterynaryjnego. Od niej wziął imię miś, którego pisarz podarował swojemu synkowi, Christopherowi Robinowi. Jemu też na dobranoc, gdy dzieciak nie chciał spać, opowiadał kolejne przygody niedźwiadka-łasucha i jego przyjaciół.
Autorka gwarowej wersji, wzorem przekładu Ireny Tuwim, zdecydowała się na męską formę imienia zwierzaka. Wchodząc w świat gwary, trzeba też było nadać nowe imiona również grupce jego przyjaciół. I tak Kangurzyca została Kangulom, jej Maleństwo – Trockiem, Prosiaczek – Prosiontkiem, osiołek Kłapouch – Klapciokiem, a zając to oczywiście Kicok.
Dla porównania – fragmenty opowieści były czytane w kultowym tłumaczeniu Ireny Tuwim, siostry Juliana Tuwima, i w przekładzie Stanisławy Trebuni. Wśród tych fragmentów znalazły się też misiowe piosenki.
Za lektorów służyli i najmłodsi czytelnicy, i dorośli, i burmistrz Grzegorz Watycha, i Katarzyna Put kierująca miejską promocją, i szef „Hyrnych”, Maciej Warpecha. Misiowe mruczanki zabrzmiały w wykonaniu małych górali, z towarzyszeniem muzyki.
Kudłackowe spotkanie miało też swoją małą, ale urokliwą scenografię i rekwizytornię. Dlatego tak kapitalne były inscenizowane scenki z przygód misia.
Rozdziały przełożonej książki kończy słowniczek użytej w niej gwary podhalańskiej. Ponadto do okładki „Misia Kudłocka” jest przyklejona płyta z opowieścią o losach jego i przyjaciół, czytaną przez Sebastiana Karpiela-Bułeckę. A dzieło Stasi Trebuni skwitował on jednym zdaniem:
Wiem, dlaczego Miś Kudłocek wspiął się aż na wierch. Bo tam jest najlepszy miód naszej podhalańskiej mowy. Przeczytaj, posłuchaj!